czwartek, 30 lipca 2015
Informacja!
(nie wiem czemu, ale pasuje mi tutaj to zdjęcie)
Cześć!
Ponieważ ja i Nadia byłyśmy zajęte w ten weekend, przez co nie było rozdziału, i do tego wybiło nam 2000 wejść, postanowiłyśmy w sobotę dodać dwa rozdziały :)
Mam nadzieję, że jeszcze część z Was została.
Właśnie! Nie wiemy co myślicie o dodawaniu w jednym tygodniu wakacji rozdziałów codziennie (chyba nie napisałam tego po polsku, ale mam nadzieję, że rozumiecie). Komentujcie co o tym sądzicie. :)
K :*
PS Nadia jest na Węgrzech. Miłego pobytu Jednorożcu! (Zabiję Cię, a ty o tym dobrze wiesz) :)
sobota, 18 lipca 2015
-5-
Usłyszałam strzał...
Louis's POV
Gadaliśmy sobie spokojnie z Liamem w pokoju Jesy o jej chorobie, czy coś.
- Jak myślisz, kto może to robić? - spytał mnie Liam
- Nie wiem... - szepnąłem, lecz usłyszałem krzyk brunetki i dźwięk łamania kości
Podbiegliśmy z Liamem do Jesy i próbowaliśmy ją obudzić, lecz się nie udało.
Dziewczyna złamała sobie trzy kości. Rękę, nogę i rzebro.
Krzyk.
- Um... Louis, coś jest nie tak - wyszeptał Liam
Zobaczyłem na łydkę Jesy. Jej spodnie przesączały krwią.
- Trzeba jej to rozciąć, podwinąć. Cokolwiek... Trzeba zobaczyć, co jej jest. - powiedziałem i podwinąłem legginsy Jess
Z jedne i drugiej strony nogi była dziura.
- Liam, uzrdow ją. - rozkazałem patrząc przerażony na brunetkę
- Nie ma do niej dostępu. - powiedział
Dziewczyna była cała zalana łzami.
- Ona chce mnie zabić! - krzyczała Jesy
- Jesy! Obudź się! - krzyczałem i ją lekko trząsłem
- Nie! Nie strzelaj, błagam! - krzyczała - Nie!
Potem się nie odzywała, a ze złamanego obojczyka zaczęła płynąć krew.
Leigh-Anne's POV:
Gdy dziewczyny wyszły chłopaki podbiegli do leżącego Malika. No błagam przecież to tylko mąka!
- Moje włosy! - Jęknął chłopak, przejeżdżając ręką po białej głowie. Nie mogłam znieść jego żałosnego widoku więc powiedziałam:
- Chodź, pokażę Ci łazienkę.
Z ochotą ruszył za mną. Dotarliśmy do drzwi na końcu korytarza.
- Tutaj masz ręczniki czyste. Pod umywalką. Tutaj są jakieś odżywki szampony i tak dalej - wskazałam na szafkę na ścianie przy prysznicu i kierowałam się do wyjścia - znajdę jakąś za dużą na siebie bluzkę, albo pożyczę od Jade, bo jest mniej więcej twojego wzrostu. Mniejsza oto. Przyniosę ci Jakieś czyste ubranie.
- Dzięki.
Znalazłam jakimś cudem u siebie w szafie białą bluzkę rozmiaru XL wiec dałam ją Malikowi. Wróciłam do salonu gdzie byli Niall i Harry. Opadłam na kanapę obok Nialla. Musze przyznać, że się polubiliśmy wszyscy.
- Jade ma niezłego kopa jak się wkurzy. - Zachichotał Harry.
- To była miła Jade! - Zaśmiałam się - nie widzieliście tej "złej" naprawdę "wkurzonej" Jade.
I akurat jak na zawołanie do salonu weszły Pezz i Jade.
- Gdzie Mój Maliczek? - Spytała z uśmiechem Jade i usiadła pomiędzy mną a Niallem. Wszyscy się Zaśmialiśmy.
- Myje się.
- A mogłam mu jeszcze dawalić to by sobie zapamiętał. Byłam zbyt miła!
- A nie mówiłam? - Ja, Niall i Harry zaczęliśmy się śmiać.
- No co? To prawda. Prawda Pezz że to prawda? - Tym nas zaczęła jeszcze bardziej rozbawiać. Nagle jednak usłyszałam dźwięk... Nie. Ktoś... Śpiewa? Gdy przestałam rozmyślać Zauważyłam że Pezz słysząc moje myśli również zaczęła się przysłuchiwać.
- Słyszycie? - Spytałam na 100 procent że to śpiew.
Nagle Harry i Niall wybuchnęli śmiechem. Wstali ze swoich miejsc, przywołali nas gestem i powędrowali w stronę łazienki. Gdy przystanęłam przed drzwiami stanęłam jak wryta.
- oh baby, Baby, baby oooh, like baby, baby, baby oooh
Nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Zayn śpiewa sobie pod prysznicem... przynajmniej nie marnuje swojego "talentu".
Jade's POV:
Odeszłam od drzwi razem z Leigh, gdy usłyszałam Louisa i dziewczyny.
- Że co?! - krzyknęła Pezz - Złamała sobie cztery kości, przebiła łydkę i ktoś ja postrzelił?! To nie dorzeczne!
Podeszłam bliżej.
- Nie wierzysz? Za chwilę sama zobaczysz. Liam ją tu niesie. - odparł
- Nie! Liam, to boli! - krzyknęła
- Jesy! - pobiegłam w stronę schodów, lecz Niall mnie zatrzymał
Zrobił to kolejny raz. Nie...
JADE! BŁAGAM, NIE DENERWUJ SIĘ! - usłyszałam Perrie
- Niall! - krzyknęłam, a po chwili z tyłu domu coś wybuchło.
- To jest bardzo zła rozzłoszczona Jade -odparła Leigh - jeśli chcesz żyć, wiej!
Blondyn zaczął uciekać, lecz ja, dzięki moim mocom, pojawiłam się tuż przed nim i się do niego sztucznie uśmiechnęłam. Złapałam go za gardło.
- Jeśli jeszcze raz mnie zatrzymasz, to wiedz, że uduszę cię własnymi rękami. Uwierz mi, jestem do tego zdolna. - odparłam i kopnęłam go w brzuch.
Opadł na ziemię.
- Liam! To naprawdę boli! - krzyknęła zrozpaczona Jesy
Od razu pobiegłam do jej pokoju.
- Nie możesz jej uzdrowić? - spytałam patrząć na przyjaciółkę
- Nie, nie ma do niej dostępu. Dopiero jutro. - powiedział ze smutkiem
Popatrzyłam na jej obojczyk - złamany i postrzelony. Noga i ręce - złamane. Żeber nie było widać, ale wierzyłam chłopakom na słowo. Na łydce miała dwie rany.
Cholera jasna, ale jak to się stało?!
Liam's POV
- Jesy, ale trzeba cię tam przenieść. - powiedziałem nieudolnie biorąc dziewczynę na ręce
- Po pierwsze po co, a po drugie, i tak mnie nie uniesiesz. - stwierdziła Jesy
- Jesmindo! - krzyknęła Jade. Jesminda? - Nie marudź!
Chyba to podziałało. Wziąłem brunetkę za rękę i mimo jej płaczu, zaniosłem ją do salonu.
Wszyscy od razu pobiegli do Jesy i pytali, co się stało. Przecież Louis im wszystko powiedział. Co nie?
Nagle w koncie zobaczyłem Nialla, który, gdy próbował gdzieś iść, łapał się za brzuch.
Podszedłem do niego.
- Ej, stary. Co jest? - spytałem i klapnąłem go w ramię
- Ta córka Aresa to jakaś diablica. - powiedział z nienawiścią w głosie
- SŁYSZAŁAM HORAN! - krzyknęła Jade - ZABIJĘ CIĘ KIEDYŚ!
- Stary, już nie żyjesz - zaśmiałem się i podszedłem do Jesy
- JAK W ŚNIE TO WSZYSTKO ZROBIŁAŚ?! - krzyknęła Perrie
- To Louis ci nie powiedział? - spytałem
- Powiedział tylko, że coś złamała. - uspokoiła się blondynka, pewnie Harry wysłał im szczęście
- Odsuńcie się ode mnie. Nic mi przecież nie jest! - przekrzyczała wszystkich Jesy
- Właśnie. Trzeba ci wyciągnąć pocisk z obojczyka. - przypomniałem sobie.
- ONA MA POCISK W OBOJCZYKU? - krzyknęła blondynka - I NIBY NIC CI JESMINDA NIE JEST?
Czemu one wszystkie mówią do niej Jesminda?
- Dobra, gdzie jest jakaś apteczka i penseta? - stwierdziłem
Leigh-Anne zaprowadziła mnie do kuchni, gdzie w jednej szafce była apteczka.
Podszedłem do "Jesmindy" i próbowałem wyciągnąć jej pocisk z obojczyka, lecz zapomniałem, że ma go złamanego. Przez to cały czas płakała.
- Jutro do was przyjdę i od razu coś ze złamaniami zrobię, ok? - spytałem, a ona jedynie kiwnęła głową.
Hej hej hej!! :D
Po pierwsze... ale mam gówniany tablet ugh :#
Szlag mnie już prawie trafił, ale jakoś udało mi się wszystko ogarnąć i piszę tą notkę ;)
Jak mówiłam dla was wszystko :*
Karolcia jest dalej na obozie, ja u babci (znowu ▪.□) ale dodałam ten rozdział...
co sądzicie o tym pomyśle żeby były rozdziały przez jeden tydzień codziennie? ;) piszcie w komentarzach
rozpisalam się
no cóż , do następnego ;D
Nadia xx
Louis's POV
Gadaliśmy sobie spokojnie z Liamem w pokoju Jesy o jej chorobie, czy coś.
- Jak myślisz, kto może to robić? - spytał mnie Liam
- Nie wiem... - szepnąłem, lecz usłyszałem krzyk brunetki i dźwięk łamania kości
Podbiegliśmy z Liamem do Jesy i próbowaliśmy ją obudzić, lecz się nie udało.
Dziewczyna złamała sobie trzy kości. Rękę, nogę i rzebro.
Krzyk.
- Um... Louis, coś jest nie tak - wyszeptał Liam
Zobaczyłem na łydkę Jesy. Jej spodnie przesączały krwią.
- Trzeba jej to rozciąć, podwinąć. Cokolwiek... Trzeba zobaczyć, co jej jest. - powiedziałem i podwinąłem legginsy Jess
Z jedne i drugiej strony nogi była dziura.
- Liam, uzrdow ją. - rozkazałem patrząc przerażony na brunetkę
- Nie ma do niej dostępu. - powiedział
Dziewczyna była cała zalana łzami.
- Ona chce mnie zabić! - krzyczała Jesy
- Jesy! Obudź się! - krzyczałem i ją lekko trząsłem
- Nie! Nie strzelaj, błagam! - krzyczała - Nie!
Potem się nie odzywała, a ze złamanego obojczyka zaczęła płynąć krew.
Leigh-Anne's POV:
Gdy dziewczyny wyszły chłopaki podbiegli do leżącego Malika. No błagam przecież to tylko mąka!
- Moje włosy! - Jęknął chłopak, przejeżdżając ręką po białej głowie. Nie mogłam znieść jego żałosnego widoku więc powiedziałam:
- Chodź, pokażę Ci łazienkę.
Z ochotą ruszył za mną. Dotarliśmy do drzwi na końcu korytarza.
- Tutaj masz ręczniki czyste. Pod umywalką. Tutaj są jakieś odżywki szampony i tak dalej - wskazałam na szafkę na ścianie przy prysznicu i kierowałam się do wyjścia - znajdę jakąś za dużą na siebie bluzkę, albo pożyczę od Jade, bo jest mniej więcej twojego wzrostu. Mniejsza oto. Przyniosę ci Jakieś czyste ubranie.
- Dzięki.
Znalazłam jakimś cudem u siebie w szafie białą bluzkę rozmiaru XL wiec dałam ją Malikowi. Wróciłam do salonu gdzie byli Niall i Harry. Opadłam na kanapę obok Nialla. Musze przyznać, że się polubiliśmy wszyscy.
- Jade ma niezłego kopa jak się wkurzy. - Zachichotał Harry.
- To była miła Jade! - Zaśmiałam się - nie widzieliście tej "złej" naprawdę "wkurzonej" Jade.
I akurat jak na zawołanie do salonu weszły Pezz i Jade.
- Gdzie Mój Maliczek? - Spytała z uśmiechem Jade i usiadła pomiędzy mną a Niallem. Wszyscy się Zaśmialiśmy.
- Myje się.
- A mogłam mu jeszcze dawalić to by sobie zapamiętał. Byłam zbyt miła!
- A nie mówiłam? - Ja, Niall i Harry zaczęliśmy się śmiać.
- No co? To prawda. Prawda Pezz że to prawda? - Tym nas zaczęła jeszcze bardziej rozbawiać. Nagle jednak usłyszałam dźwięk... Nie. Ktoś... Śpiewa? Gdy przestałam rozmyślać Zauważyłam że Pezz słysząc moje myśli również zaczęła się przysłuchiwać.
- Słyszycie? - Spytałam na 100 procent że to śpiew.
Nagle Harry i Niall wybuchnęli śmiechem. Wstali ze swoich miejsc, przywołali nas gestem i powędrowali w stronę łazienki. Gdy przystanęłam przed drzwiami stanęłam jak wryta.
- oh baby, Baby, baby oooh, like baby, baby, baby oooh
Nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Zayn śpiewa sobie pod prysznicem... przynajmniej nie marnuje swojego "talentu".
Jade's POV:
Odeszłam od drzwi razem z Leigh, gdy usłyszałam Louisa i dziewczyny.
- Że co?! - krzyknęła Pezz - Złamała sobie cztery kości, przebiła łydkę i ktoś ja postrzelił?! To nie dorzeczne!
Podeszłam bliżej.
- Nie wierzysz? Za chwilę sama zobaczysz. Liam ją tu niesie. - odparł
- Nie! Liam, to boli! - krzyknęła
- Jesy! - pobiegłam w stronę schodów, lecz Niall mnie zatrzymał
Zrobił to kolejny raz. Nie...
JADE! BŁAGAM, NIE DENERWUJ SIĘ! - usłyszałam Perrie
- Niall! - krzyknęłam, a po chwili z tyłu domu coś wybuchło.
- To jest bardzo zła rozzłoszczona Jade -odparła Leigh - jeśli chcesz żyć, wiej!
Blondyn zaczął uciekać, lecz ja, dzięki moim mocom, pojawiłam się tuż przed nim i się do niego sztucznie uśmiechnęłam. Złapałam go za gardło.
- Jeśli jeszcze raz mnie zatrzymasz, to wiedz, że uduszę cię własnymi rękami. Uwierz mi, jestem do tego zdolna. - odparłam i kopnęłam go w brzuch.
Opadł na ziemię.
- Liam! To naprawdę boli! - krzyknęła zrozpaczona Jesy
Od razu pobiegłam do jej pokoju.
- Nie możesz jej uzdrowić? - spytałam patrząć na przyjaciółkę
- Nie, nie ma do niej dostępu. Dopiero jutro. - powiedział ze smutkiem
Popatrzyłam na jej obojczyk - złamany i postrzelony. Noga i ręce - złamane. Żeber nie było widać, ale wierzyłam chłopakom na słowo. Na łydce miała dwie rany.
Cholera jasna, ale jak to się stało?!
Liam's POV
- Jesy, ale trzeba cię tam przenieść. - powiedziałem nieudolnie biorąc dziewczynę na ręce
- Po pierwsze po co, a po drugie, i tak mnie nie uniesiesz. - stwierdziła Jesy
- Jesmindo! - krzyknęła Jade. Jesminda? - Nie marudź!
Chyba to podziałało. Wziąłem brunetkę za rękę i mimo jej płaczu, zaniosłem ją do salonu.
Wszyscy od razu pobiegli do Jesy i pytali, co się stało. Przecież Louis im wszystko powiedział. Co nie?
Nagle w koncie zobaczyłem Nialla, który, gdy próbował gdzieś iść, łapał się za brzuch.
Podszedłem do niego.
- Ej, stary. Co jest? - spytałem i klapnąłem go w ramię
- Ta córka Aresa to jakaś diablica. - powiedział z nienawiścią w głosie
- SŁYSZAŁAM HORAN! - krzyknęła Jade - ZABIJĘ CIĘ KIEDYŚ!
- Stary, już nie żyjesz - zaśmiałem się i podszedłem do Jesy
- JAK W ŚNIE TO WSZYSTKO ZROBIŁAŚ?! - krzyknęła Perrie
- To Louis ci nie powiedział? - spytałem
- Powiedział tylko, że coś złamała. - uspokoiła się blondynka, pewnie Harry wysłał im szczęście
- Odsuńcie się ode mnie. Nic mi przecież nie jest! - przekrzyczała wszystkich Jesy
- Właśnie. Trzeba ci wyciągnąć pocisk z obojczyka. - przypomniałem sobie.
- ONA MA POCISK W OBOJCZYKU? - krzyknęła blondynka - I NIBY NIC CI JESMINDA NIE JEST?
Czemu one wszystkie mówią do niej Jesminda?
- Dobra, gdzie jest jakaś apteczka i penseta? - stwierdziłem
Leigh-Anne zaprowadziła mnie do kuchni, gdzie w jednej szafce była apteczka.
Podszedłem do "Jesmindy" i próbowałem wyciągnąć jej pocisk z obojczyka, lecz zapomniałem, że ma go złamanego. Przez to cały czas płakała.
- Jutro do was przyjdę i od razu coś ze złamaniami zrobię, ok? - spytałem, a ona jedynie kiwnęła głową.
Hej hej hej!! :D
Po pierwsze... ale mam gówniany tablet ugh :#
Szlag mnie już prawie trafił, ale jakoś udało mi się wszystko ogarnąć i piszę tą notkę ;)
Jak mówiłam dla was wszystko :*
Karolcia jest dalej na obozie, ja u babci (znowu ▪.□) ale dodałam ten rozdział...
co sądzicie o tym pomyśle żeby były rozdziały przez jeden tydzień codziennie? ;) piszcie w komentarzach
rozpisalam się
no cóż , do następnego ;D
Nadia xx
sobota, 11 lipca 2015
-4-
- Jesy... Jesy! Co się dzieje?! Obudź się! Jesy!
Louis's POV:
Potrząsnąłem dziewczyną. O co chodzi? Ma jakiś sen?
- Jesy!
Dziewczyna dalej nie reagowała. Znowu krzyknęła i po policzkach spłynęło jeszcze więcej łez. Chyba jest jedyny sposób, żeby ją obudzić... Pobiegłem do łazienki, napełniłem kubeczek na umywalce zimną wodą i wróciłem do wijącej się na łóżku brunetki.
- Wybacz - powiedziałem i chlusnąłem Jesy prosto w twarz. Ku mojej uldze podziałało. Dziewczyna gwałtownie nabrała powietrza i usiadła prosto. Wielkimi oczami rozejrzała się po pokoju, aż jej wzrok zatrzymał się na mnie.
- Oblałeś mnie lodowatą wodą?! - o Boże, jeśli się przemieni czy coś to będzie po mnie.
- Tak! Przepraszam, ale krzyczałaś, płakałaś i miotałaś się po łóżku i nie było cię jak obudzić... Właśnie... Co ci się śniło? Musiało to być coś okropnego.
Nagle jej oczy znowu się zaszkliły.
- Bo było... - szepnęła. Obróciła się do mnie przodem, a ja zamarłem. Jej obojczyk, tam gdzie było wcześniej ugryzienie wampira, był... Złamany.
- Jak?! - Rzucała się po łóżku, ale nie aż tak żeby złamać kość!
- W śnie, ktoś... Raczej coś. Jakaś moc mną rzucała. I.. i ja to czułam. Przecież w snach nic nie czujesz, a ja złamałam obojczyk! - spłynęło parę łez po jej policzkach, a jej głos się lekko podniósł. Strasznie się denerwowała i bała. Usiadłem koło niej i ją przytuliłem, uważając na obojczyk.
- Opowiedz mi o tym śnie. - wyszeptałem, a dziewczyna powiedziała cały swój sen na jawie, którego nie mogła kontrolować, a w nim czuła.
Jade's POV
Rozmawialiśmy z chłopakami na temat tego, jaki bóg jest naszym ojcem, matką. Liam to syn Asklepiosa. Zayn Hypnosa, Harry Tyche, Niall Heliosa. Dziewczyny powiedziały już wszystko, teraz pora na mnie.
- No to ty, Jade? - spytał Harry
- Jestem córką Aresa. - powiedziałam
- A co takiego robisz?
- Oj, nie chcesz wiedzieć. - ostrzegła go Leigh
- Dobra, jak chce, to niech ma. - stwierdziłam spokojnie i nagle usłyszeliśmy wybuch przed domem.
- Na Zeusa! Co to było? - spytał przerażony Liam
Wybuchłam śmiechem. To byłam ja.
Nie śmiej się tak. Pewnie zniszczyłaś ogródek - powiedziała Pezz
Nie... Gdzieś wybuchło za domem, nie przed.
Zaczęłyśmy się lekko śmiać, co zauważył Harry.
- To ty.. - spojrzał na mnie spod byka
- To ja. - zaczęłam się śmiać jeszcze bardziej, lecz usłyszeliśmy krzyk
Matko Boska! Jesy!
Ruszyłam w stronę schodów, lecz Niall mnie zatrzymał.
- Louis będzie wiedział co robić, zaufaj mu. - powiedział, a ja się do niego uśmiechnęłam
Spała, to był sen. Zawsze krzyczy. Spokojnie.
- Liam! Chodź tu, szybko! - usłyszałam Louisa
Chłopak szybko pobiegł no górę, a ja zrobiłam się coraz bardziej niespokojna
Liam's POV:
Z bijącym sercem pobiegłem za Louis'em. Jednak wcześniej wzniosłem ochronę, aby Perrie nie słyszała moich myśli. Nauczyłem się myśleć nie myśląc. Było to ciężkie, ale w końcu mi się udało.
- Co jest? - wszedłem do pokoju Jesy i zamknąłem za sobą drzwi.
- Nie wiem. Opowiadała mi o śnie i nagle zemdlała.
- Hm.. no, ok. Przesuń się. - machnąłem na niego ręką i zrobił mi miejsce na łóżku. Zamknąłem oczy, a mój umysł automatycznie wysunął "macki" w stronę mózgu brunetki. Miała poważną gorączkę. Niedobrze... marszczyłem brwi. Dało się tu wyczuć coś... coś dziwnego, nie wiem co.
- Louis... Ty też... czujesz to COŚ?
- Właśnie miałem się ciebie o to samo pytać...
- Szlag... - błąkałem się umysłem wokoło Jesy i nagle naszła mnie pewna okropna myśl...
- Co jeśli to ktoś jej to robi?
- Ale... co? - Spytał zdezorientowany Lou.
- Omdlenia, gorączki, zasłabnięcia...
- Tylko kto? - Lou zadał kluczowe pytanie.
- No właśnie... Dobra, zdołam osłabić jej gorączkę, albo całą zlikwidować. Czekaj chwile... Knute ijiet dnurwfle lenfea*... - przez 10 sekund nic się nie działo, ale gdy dotknąłem jej czoła, było lekko spocone lecz normalne. Nie takie rozgrzane jak wcześniej. Nagle powieki Jesy zatrzepotały.
- Co jest? - Spytała pół przytomna
Uf, obudziła się...
Jesy's POV
Ruszyłam się, lecz poczułam mój złamany obojczyk. Cholera.
- Co jest? - spytałam, gdy ujrzałam nad sobą dwóch chłopaków
- Zemdlałaś, gdy opowiadałaś mi o śnie. - powiedział Louis
Dobra, coś mi świta.
- Aha, masz też straszną gorączkę. - wtrącił Liam
No, strasznie mi zimno i jestem spocona jak świnia.
Podniosłam się do pozycji siedzącej, ale od razu odezwał się mój obojczyk.
- Cholera. - syknęłam
Liam i Louis na mnie dziwnie popatrzyli, ale Lou przecież wszystko wie.
- To ten obojczyk, tak? - spytał się, a ja kiwnęłam głową na znak potwierdzenia
- Co z nim? - powiedział i usiadł na skraju łóżka
- Złamała sobie go.. - nie dałam dokończyć Louisowi
- We śnie... - wyszeptałam
Liam patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Ktoś... czy tam coś, rzucało mną we śnie... - powiedziałam i zaczęło mi się robić słabo
- Ej, ej. Nie mdlej teraz. - Liam mnie złapał za ramiona
- Ok... - już zasypiałam
Czyli nie mogę mówić o tym śnie, super.
Nie dałam rady. Zemdlałam, znowu.
Harry's POV:
Siedzieliśmy prawie wszyscy w salonie i odkąd Louis zawołał Liama, humor dziewczyn strasznie się pogorszył. Starałem przesłać im trochę radości i otuchy, jednak po chwili znowu pogrążały się w swoich smutnych myślach.
- Hej, dziewczyny, będzie wszystko dobrze. - Powiedziałem z przekonaniem i uśmiechem - Liam jest najlepszym uzdrowicielem jakiego znam.
Perrie westchnęła ciężko
- Nie wiem Harry. Jesy od jednego ugryzienia wampira może umrzeć. Niby Louis może kogoś ożywić ale... Mi się to wydaje wszystko dziwne. Takie wbrew natury. Jesy powinna nie żyć, a żyje mimo że balansuje na cienkiej linie między życiem a śmiercią. Nie oznacza to że się nie cieszę że jest żywa czy coś - od razu zaczęła się tłumaczyć. Ale ona dużo mówi. I jeszcze takim dziwnym językiem, jakby oficjalnym - nie wiem jak to powiedzieć.
- Rozumiem Cię. -Powiedziałem uspokajająco.
- Co wy na to żeby coś zjeść, hm? - zapytał Zayn, a Niall od razu się poderwał do góry.
- O, tak. To idealny pomysł. Co może lepiej poprawić humor od jedzenia? -Spytał z szerokim uśmiechem, a my już po chwili byliśmy wszyscy w kuchni. Niestety jakoś się stało że Zayn niechcący wysypał trochę mąki na Jade... No pięknie. Dziewczyna z otwartymi ustami i podniesionymi na wysokość ramion dłońmi, obróciła się do Mulata.
- Zayn... Masz przerąbane. - zachichotała Leigh - lepiej wiej.
Jade jednak nie dała mu zrobić pięciu kroków. Chwyciła całe opakowanie mąki, rzuciła się na biednego Malika, powaliła bez problemu na ziemię i wysypała całą zawartość opakowania na głowę chłopaka. Następnie usłyszeliśmy jakiś wybuch na podwórku. Jej oczy ciskały piorunami i stały się bardzo ciemne.
- No, dobra, wystarczy - zachichotała Perrie i odciągnęła dziewczynę od Zayna - chodź, musisz ochłonąć.
Wzięła Jade pod rękę i wyprowadziła na taras.
Jade's POV:
Wyszłyśmy obie na taras i bez pośpiechu udałyśmy się na huśtawkę. Starając ogarnąć moje nerwy usiadłam i głęboko oddychałam. Nie moja wina że jestem taka nerwowa i że jestem córką Aresa. W końcu córka ojca nie wybiera, nie?
- Pamiętasz zajęcia z medytacji czy czegoś tam? - Spytała Pezz. Oczywiście że pamiętam. Nie mam sklerozy.
- Hej, hej! Nie denerwuj się! -Zawołała ze śmiechem. No tak. Słyszała to.
- To skoro pamiętasz, powtórz je. Też je zrobię, ale ja pójdę tam, na koc, dobrze?
Westchnęłam ciężko i po chwili skinęłam głową. Na chwilę przymknęłam oczy, słuchając kroków oddalającej się lekko mojej przyjaciółki i szumu drzew. Uniosłam powieki i spojrzałam prosto przed siebie. Oczyściłam rozum ze wszystkich myśli jakie mnie prześladowały. "jesteś jak kamera. - Mówił Will - ten od medytacji lub ogarniania wściekłości, nie ogarniam - patrzysz się ciągle w jeden punkt, Słuchasz otoczenia ale na nic nie reagujesz. Gdy poczujesz się niewygodnie lub gdy coś cię zaswędzi, zignoruj to"
Wpatrywałam się w kwiatek, a dokładniej, tą dużą stokrotkę. Tak, tak na to mówię. Chyba to było... Nie pamiętam, trudno. Wzięłam głęboki wdech i rozluźniłam mięśnie. Zeszłam z huśtawki, usiadłam na ziemi opierając się o belkę podtrzymującą konstrukcję. Oblizałam suche wargi i znów wpatrzyłam się w kwiat. Margaretka? Nie ważne. Po okołu sześciu minutach zaczęło robić mi się niewygodnie ale to zignorowałam, wiedząc że ciężko byłoby mi się znowu tak rozluźnić. Brałam głębokie wdechy i wolne wydechy. Gdy mniej więcej po 15 minutach stwierdziłam że jestem spokojna, powoli rozprostowałam kości i spojrzałam na Perrie, która siedziała dalej na kocu. Bezgłośnie do niej podeszłam. Wpatrywała się w drzewo.
- I co? Lepiej? - Lekko podskoczyłam na głos przyjaciółki. Nie sądziłam że się odezwie.
- Lepiej. Się uspokoiłam. - Usiadłam na kocu i westchnęłam. Było bardzo przyjemnie.
- Idziemy do domu, czy chcesz tu jeszcze posiedzieć?
- Wracamy - stwierdziłam z lekkim uśmiechem.
Jesy's POV.
Otula mnie chłód, ale taki przyjemny, jednak jest tak ciepło.
Nic nie rozumiem.
Teraz się zorientowałam, że lecę. Przede mną były czarne i białe chmury.
No to co, może się zabawimy, boli w czarnej, w białej jesteś bezpieczna - powiedział przerażający głos
Mój głos.
Starałam się omijać czarne chmury, lecz wpadłam w trzy. Ogromnie bolało. Chyba złamałam sobie trzy kolejne kości.
Nie mogłam utrzymać równowagi, więc spadłam na metalowy pręt.
Cholera.
Krzyknęłam z bólu. Pręt przeszył mi łydkę.
Obudź się, błagam Jesy, obudź się! - ale co mi to da? I tak już w rzeczywistości mam tą ranę.
Nic z tego, haha - ten przerażający śmiech
Mnie...
Nagle jakaś osoba do mnie podeszła. Wyglądała tak samo jak ja, tylko miała całe czarne oczy.
O matko. To ja po przemianie.
W ręce miałam pistolet.
To nie dorzeczne. Jak ja miałabym zabić siebie?
Niestety postać przede mną już we mnie celowała, trzymała za spust.
NIECH MNIE KTOŚ OBUDZI! BŁAGAM!
Nie mogłam uciec. Miałam złamaną nogę, ręce i żebro, no cholera
Usłyszałam strzał.
Kolejne zaklęcia (;
Słowa Liama mniej więcej można zrozumieć jako "Zniż się temperaturo, wróć do normy"
N xoxo
-------------------------------------
Hej!
Trochę długi ten bonus, ale się cieszcie, haha
Nadia stwierdziła, żeby trzymać Was w napięciu, więc jej posłuchałam i sen jest na samym końcu
Mam nadzieję, że będziecie komentować, bardzo nam na tym zależy :)
Kocham Was, pa :)
Louis's POV:
Potrząsnąłem dziewczyną. O co chodzi? Ma jakiś sen?
- Jesy!
Dziewczyna dalej nie reagowała. Znowu krzyknęła i po policzkach spłynęło jeszcze więcej łez. Chyba jest jedyny sposób, żeby ją obudzić... Pobiegłem do łazienki, napełniłem kubeczek na umywalce zimną wodą i wróciłem do wijącej się na łóżku brunetki.
- Wybacz - powiedziałem i chlusnąłem Jesy prosto w twarz. Ku mojej uldze podziałało. Dziewczyna gwałtownie nabrała powietrza i usiadła prosto. Wielkimi oczami rozejrzała się po pokoju, aż jej wzrok zatrzymał się na mnie.
- Oblałeś mnie lodowatą wodą?! - o Boże, jeśli się przemieni czy coś to będzie po mnie.
- Tak! Przepraszam, ale krzyczałaś, płakałaś i miotałaś się po łóżku i nie było cię jak obudzić... Właśnie... Co ci się śniło? Musiało to być coś okropnego.
Nagle jej oczy znowu się zaszkliły.
- Bo było... - szepnęła. Obróciła się do mnie przodem, a ja zamarłem. Jej obojczyk, tam gdzie było wcześniej ugryzienie wampira, był... Złamany.
- Jak?! - Rzucała się po łóżku, ale nie aż tak żeby złamać kość!
- W śnie, ktoś... Raczej coś. Jakaś moc mną rzucała. I.. i ja to czułam. Przecież w snach nic nie czujesz, a ja złamałam obojczyk! - spłynęło parę łez po jej policzkach, a jej głos się lekko podniósł. Strasznie się denerwowała i bała. Usiadłem koło niej i ją przytuliłem, uważając na obojczyk.
- Opowiedz mi o tym śnie. - wyszeptałem, a dziewczyna powiedziała cały swój sen na jawie, którego nie mogła kontrolować, a w nim czuła.
Jade's POV
Rozmawialiśmy z chłopakami na temat tego, jaki bóg jest naszym ojcem, matką. Liam to syn Asklepiosa. Zayn Hypnosa, Harry Tyche, Niall Heliosa. Dziewczyny powiedziały już wszystko, teraz pora na mnie.
- No to ty, Jade? - spytał Harry
- Jestem córką Aresa. - powiedziałam
- A co takiego robisz?
- Oj, nie chcesz wiedzieć. - ostrzegła go Leigh
- Dobra, jak chce, to niech ma. - stwierdziłam spokojnie i nagle usłyszeliśmy wybuch przed domem.
- Na Zeusa! Co to było? - spytał przerażony Liam
Wybuchłam śmiechem. To byłam ja.
Nie śmiej się tak. Pewnie zniszczyłaś ogródek - powiedziała Pezz
Nie... Gdzieś wybuchło za domem, nie przed.
Zaczęłyśmy się lekko śmiać, co zauważył Harry.
- To ty.. - spojrzał na mnie spod byka
- To ja. - zaczęłam się śmiać jeszcze bardziej, lecz usłyszeliśmy krzyk
Matko Boska! Jesy!
Ruszyłam w stronę schodów, lecz Niall mnie zatrzymał.
- Louis będzie wiedział co robić, zaufaj mu. - powiedział, a ja się do niego uśmiechnęłam
Spała, to był sen. Zawsze krzyczy. Spokojnie.
- Liam! Chodź tu, szybko! - usłyszałam Louisa
Chłopak szybko pobiegł no górę, a ja zrobiłam się coraz bardziej niespokojna
Liam's POV:
Z bijącym sercem pobiegłem za Louis'em. Jednak wcześniej wzniosłem ochronę, aby Perrie nie słyszała moich myśli. Nauczyłem się myśleć nie myśląc. Było to ciężkie, ale w końcu mi się udało.
- Co jest? - wszedłem do pokoju Jesy i zamknąłem za sobą drzwi.
- Nie wiem. Opowiadała mi o śnie i nagle zemdlała.
- Hm.. no, ok. Przesuń się. - machnąłem na niego ręką i zrobił mi miejsce na łóżku. Zamknąłem oczy, a mój umysł automatycznie wysunął "macki" w stronę mózgu brunetki. Miała poważną gorączkę. Niedobrze... marszczyłem brwi. Dało się tu wyczuć coś... coś dziwnego, nie wiem co.
- Louis... Ty też... czujesz to COŚ?
- Właśnie miałem się ciebie o to samo pytać...
- Szlag... - błąkałem się umysłem wokoło Jesy i nagle naszła mnie pewna okropna myśl...
- Co jeśli to ktoś jej to robi?
- Ale... co? - Spytał zdezorientowany Lou.
- Omdlenia, gorączki, zasłabnięcia...
- Tylko kto? - Lou zadał kluczowe pytanie.
- No właśnie... Dobra, zdołam osłabić jej gorączkę, albo całą zlikwidować. Czekaj chwile... Knute ijiet dnurwfle lenfea*... - przez 10 sekund nic się nie działo, ale gdy dotknąłem jej czoła, było lekko spocone lecz normalne. Nie takie rozgrzane jak wcześniej. Nagle powieki Jesy zatrzepotały.
- Co jest? - Spytała pół przytomna
Uf, obudziła się...
Jesy's POV
Ruszyłam się, lecz poczułam mój złamany obojczyk. Cholera.
- Co jest? - spytałam, gdy ujrzałam nad sobą dwóch chłopaków
- Zemdlałaś, gdy opowiadałaś mi o śnie. - powiedział Louis
Dobra, coś mi świta.
- Aha, masz też straszną gorączkę. - wtrącił Liam
No, strasznie mi zimno i jestem spocona jak świnia.
Podniosłam się do pozycji siedzącej, ale od razu odezwał się mój obojczyk.
- Cholera. - syknęłam
Liam i Louis na mnie dziwnie popatrzyli, ale Lou przecież wszystko wie.
- To ten obojczyk, tak? - spytał się, a ja kiwnęłam głową na znak potwierdzenia
- Co z nim? - powiedział i usiadł na skraju łóżka
- Złamała sobie go.. - nie dałam dokończyć Louisowi
- We śnie... - wyszeptałam
Liam patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Ktoś... czy tam coś, rzucało mną we śnie... - powiedziałam i zaczęło mi się robić słabo
- Ej, ej. Nie mdlej teraz. - Liam mnie złapał za ramiona
- Ok... - już zasypiałam
Czyli nie mogę mówić o tym śnie, super.
Nie dałam rady. Zemdlałam, znowu.
Harry's POV:
Siedzieliśmy prawie wszyscy w salonie i odkąd Louis zawołał Liama, humor dziewczyn strasznie się pogorszył. Starałem przesłać im trochę radości i otuchy, jednak po chwili znowu pogrążały się w swoich smutnych myślach.
- Hej, dziewczyny, będzie wszystko dobrze. - Powiedziałem z przekonaniem i uśmiechem - Liam jest najlepszym uzdrowicielem jakiego znam.
Perrie westchnęła ciężko
- Nie wiem Harry. Jesy od jednego ugryzienia wampira może umrzeć. Niby Louis może kogoś ożywić ale... Mi się to wydaje wszystko dziwne. Takie wbrew natury. Jesy powinna nie żyć, a żyje mimo że balansuje na cienkiej linie między życiem a śmiercią. Nie oznacza to że się nie cieszę że jest żywa czy coś - od razu zaczęła się tłumaczyć. Ale ona dużo mówi. I jeszcze takim dziwnym językiem, jakby oficjalnym - nie wiem jak to powiedzieć.
- Rozumiem Cię. -Powiedziałem uspokajająco.
- Co wy na to żeby coś zjeść, hm? - zapytał Zayn, a Niall od razu się poderwał do góry.
- O, tak. To idealny pomysł. Co może lepiej poprawić humor od jedzenia? -Spytał z szerokim uśmiechem, a my już po chwili byliśmy wszyscy w kuchni. Niestety jakoś się stało że Zayn niechcący wysypał trochę mąki na Jade... No pięknie. Dziewczyna z otwartymi ustami i podniesionymi na wysokość ramion dłońmi, obróciła się do Mulata.
- Zayn... Masz przerąbane. - zachichotała Leigh - lepiej wiej.
Jade jednak nie dała mu zrobić pięciu kroków. Chwyciła całe opakowanie mąki, rzuciła się na biednego Malika, powaliła bez problemu na ziemię i wysypała całą zawartość opakowania na głowę chłopaka. Następnie usłyszeliśmy jakiś wybuch na podwórku. Jej oczy ciskały piorunami i stały się bardzo ciemne.
- No, dobra, wystarczy - zachichotała Perrie i odciągnęła dziewczynę od Zayna - chodź, musisz ochłonąć.
Wzięła Jade pod rękę i wyprowadziła na taras.
Jade's POV:
Wyszłyśmy obie na taras i bez pośpiechu udałyśmy się na huśtawkę. Starając ogarnąć moje nerwy usiadłam i głęboko oddychałam. Nie moja wina że jestem taka nerwowa i że jestem córką Aresa. W końcu córka ojca nie wybiera, nie?
- Pamiętasz zajęcia z medytacji czy czegoś tam? - Spytała Pezz. Oczywiście że pamiętam. Nie mam sklerozy.
- Hej, hej! Nie denerwuj się! -Zawołała ze śmiechem. No tak. Słyszała to.
- To skoro pamiętasz, powtórz je. Też je zrobię, ale ja pójdę tam, na koc, dobrze?
Westchnęłam ciężko i po chwili skinęłam głową. Na chwilę przymknęłam oczy, słuchając kroków oddalającej się lekko mojej przyjaciółki i szumu drzew. Uniosłam powieki i spojrzałam prosto przed siebie. Oczyściłam rozum ze wszystkich myśli jakie mnie prześladowały. "jesteś jak kamera. - Mówił Will - ten od medytacji lub ogarniania wściekłości, nie ogarniam - patrzysz się ciągle w jeden punkt, Słuchasz otoczenia ale na nic nie reagujesz. Gdy poczujesz się niewygodnie lub gdy coś cię zaswędzi, zignoruj to"
Wpatrywałam się w kwiatek, a dokładniej, tą dużą stokrotkę. Tak, tak na to mówię. Chyba to było... Nie pamiętam, trudno. Wzięłam głęboki wdech i rozluźniłam mięśnie. Zeszłam z huśtawki, usiadłam na ziemi opierając się o belkę podtrzymującą konstrukcję. Oblizałam suche wargi i znów wpatrzyłam się w kwiat. Margaretka? Nie ważne. Po okołu sześciu minutach zaczęło robić mi się niewygodnie ale to zignorowałam, wiedząc że ciężko byłoby mi się znowu tak rozluźnić. Brałam głębokie wdechy i wolne wydechy. Gdy mniej więcej po 15 minutach stwierdziłam że jestem spokojna, powoli rozprostowałam kości i spojrzałam na Perrie, która siedziała dalej na kocu. Bezgłośnie do niej podeszłam. Wpatrywała się w drzewo.
- I co? Lepiej? - Lekko podskoczyłam na głos przyjaciółki. Nie sądziłam że się odezwie.
- Lepiej. Się uspokoiłam. - Usiadłam na kocu i westchnęłam. Było bardzo przyjemnie.
- Idziemy do domu, czy chcesz tu jeszcze posiedzieć?
- Wracamy - stwierdziłam z lekkim uśmiechem.
Jesy's POV.
Otula mnie chłód, ale taki przyjemny, jednak jest tak ciepło.
Nic nie rozumiem.
Teraz się zorientowałam, że lecę. Przede mną były czarne i białe chmury.
No to co, może się zabawimy, boli w czarnej, w białej jesteś bezpieczna - powiedział przerażający głos
Mój głos.
Starałam się omijać czarne chmury, lecz wpadłam w trzy. Ogromnie bolało. Chyba złamałam sobie trzy kolejne kości.
Nie mogłam utrzymać równowagi, więc spadłam na metalowy pręt.
Cholera.
Krzyknęłam z bólu. Pręt przeszył mi łydkę.
Obudź się, błagam Jesy, obudź się! - ale co mi to da? I tak już w rzeczywistości mam tą ranę.
Nic z tego, haha - ten przerażający śmiech
Mnie...
Nagle jakaś osoba do mnie podeszła. Wyglądała tak samo jak ja, tylko miała całe czarne oczy.
O matko. To ja po przemianie.
W ręce miałam pistolet.
To nie dorzeczne. Jak ja miałabym zabić siebie?
Niestety postać przede mną już we mnie celowała, trzymała za spust.
NIECH MNIE KTOŚ OBUDZI! BŁAGAM!
Nie mogłam uciec. Miałam złamaną nogę, ręce i żebro, no cholera
Usłyszałam strzał.
Kolejne zaklęcia (;
Słowa Liama mniej więcej można zrozumieć jako "Zniż się temperaturo, wróć do normy"
N xoxo
-------------------------------------
Hej!
Trochę długi ten bonus, ale się cieszcie, haha
Nadia stwierdziła, żeby trzymać Was w napięciu, więc jej posłuchałam i sen jest na samym końcu
Mam nadzieję, że będziecie komentować, bardzo nam na tym zależy :)
Kocham Was, pa :)
-3-
Później ci wytłumaczę - powiedziała blondynka...
Harry's POV
Jesy zapłakana pobiegła do swojego pokoju. Ok, ja dalej nie rozumiem.
PRZECIEŻ ONA MOGŁA ZABIĆ LEIGH!
To jest jej przyjaciółka, co ona jej zrobiła?
- Harry, to nie tak - powiedziała Perrie
- To jak jest? Powiedz, jak?! - krzyknąłem
- Jak się dowiedzieliście, jest córką Zeusa, oraz jakiejś półbogini. Nikt jej nie zna. My myślimy, że przez to się tak przemienia. No więc, przejdźmy do przemiany, robi to, gdy spotka jakiegoś półboga, przy nas też się przemieniła... Obiecałyśmy, że razem to rozwiążemy... - powiedziała blondynka
- A więc to tak... - westchnąłem, czyli takie fajne pierwsze wrażenie. - Głowa mnie boli... - stwierdziłem.
Definitywnie jest coś nie tak.
- Wyczuwam złe, ale to bardzo złe, impulsy. - stwierdził Liam
Odwróciłem sięw stronę Perrie, w jej oczach zbierały się łzy.
- Przepraszam, kocham was - wyszeptała - JESY, NIE!
Dziewczyny poleciały do jej pokoju, a tam leżała brunetka, z raną od ugryzienia wampira
Louis's POV:
Nie zastanawiając się dłużej, pobiegłem wraz z dziewczynami. Słyszałem za sobą ciężkie kroki i dyszenie, pewnie Harry'ego. Oh, zapomniałem, jakież to męczące wbiec po schodach... Czujesz ten sarkazm? Ja też. Dobra, Louis skup się. Usłyszałem przed sobą chichot. To Perrie.
Cholera, przecież ty to słyszysz... Weź spadaj z mojej głowy!
Sam spadaj. Jeśli chcesz, to ochroń swoje myśli. Ja swojej mocy nie dam rady wyciszyć, geniuszu.
Skoncentrowałem się na tym, co działo się przede mną. Przepchnąłem się obok dziewczyn.
- Przesuńcie się! - krzyknąłem - Jade, zostaw ją.
- Przecież ona umiera! - wrzasnęła zrozpaczona dziewczyna, a z jej oczu zaczęły się wylewać coraz to większe ilości łez.
- No widzę, dlatego mówię, żebyś ją zostawiła i dała mi do niej podejść. - mówiłem ze spokojem. W takich sytuacjach nie można było panikować, szczególnie ja nie mogłem. Jeszcze źle rzucę czar... czy coś.
- Jade, zaufaj mu. On się na tym zna . - powiedział Niall z przekonaniem.
Dziewczyna ocierając łzy puściła nieprzytomną Jesy. Szybko klęknąłem koło brunetki. Zmarszczyłem brwi i zamknąłem oczy. Skupiłem się i umysłem zacząłem sprawdzać, najpierw aurę brunetki, a następnie jej ogólny stan. Niestety ciągłe odgłosy (szlochy, poruszania, ciche odgłosy) ciągle mi przeszkadzały.
- Możecie wyjść? - spojrzałem na nich wyczekująco. Chłopaki od razu spełnili moją prośbę, ale dziewczyny zostały. Westchnąłem - nie zamierzam jej zgwałcić lub zabić, tylko ocalić życie. Wasze ciągłe szlochy mi w tym przeszkadzają.
Wszystkie się zawahały.
- Marnujecie czas, już bym ją mógł uzdrowić. - Po tych słowach opuściły pokój - No Jesy, co ty narobiłaś...
Jeszcze raz zamknąłem oczy. Wyciągnąłem dłoń nad szyję, gdzie były dwie małe dziórki, z których ciągle sączyła się krew. Czułem jak umiera. Jak z każdą wylaną kroplą krwi odchodzi życie Jesy. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak źle.
- No co jest. Jesteś córką Zeusa!
Pomyślałem nad słowami, których muszę użyć do jej ożywiee...
- O Boże... Nie, nie, nie! Nie umrzesz, rozumiesz?! - bez zastanowienia sięgnąłem w głąb umysłu, tam gdzie znajdowała się bariera magii. Bez problemu jej użyłem i zacząłem recytować zaklęcia - Atra gulai un ilian ono un atra waise fra rauthr. Waise heil un ono ilian brugh tu jien* - zaklęcie powtórzyłem dwa razy. Wyczerpany opadłem na podłogę. Wytarłem pot z czoła i sapnąłem. Przyjrzałem się brunetce. Ale ze mnie idiota. Podniosłem ją i przeniosłem na łóżko. Mały ruch... Wstrzymałem oddech. Jesy leciutko poruszyła powiekami. Jej rany dzięki zaklęciu zniknęły, a ona sama zaczęła odzyskiwać siły.
Nagle zaburczało mi w brzuchu. Chwilę stałem przy dziewczynie, ale widząc brak ruchu cicho wyszedłem z pokoju i skierowałem się do kuchni. W dużym pokoju wszyscy do mnie doskoczyli.
- I co z nią?!
- Żyje?
- Uzdrowiłeś ją?!
- Co z tobą? Jesteś strasznie blady!
- Coś jej się stało? Nie dało jej się uratować?! NO MÓW!
- Wszystko z nią w porządku, ale jeśli nie dacie mi dojść do kuchni i czegoś zjeść to mnie będziecie musieli ratować. - w jednej chwili wszyscy zrobili mi miejsce.
- Zrobię ci coś, na przykład kanapki. Albo na co masz ochotę. - w drogę weszła mi Leigh.
- Dziękuję. Kanapki wystarczą. To jeśli jeszcze mogłabyś mi przynieść do pokoju Jesy. Jeszcze chwilę z nią posiedzę.
- Dobrze, nie ma problemu.
Poszedłem do sypialni brunetki. Przysunąłem sobie krzesło i usiadłem ciężko. Oczy zaczęły mi ciążyć, a głód się powiększać. Takie efekty uboczne stosowania magii. Nic takiego. Usłyszałem jak ktoś po cichu puka i wchodzi do pokoju.
- Proszę, tutaj masz kanapki. Nie wiedziałam z czym lubisz, dlatego zrobiłam kilka z szynką i kilka z serem. Tutaj masz jakby co ogórki i parę pomidorów. Zrobiłam ci jeszcze herbatę. - uśmiechnęła się przyjaźnie i dała mi napój.
- Dziękuję, Leigh, naprawdę.
- Nie ma sprawy. - spojrzała na Jesy - co z nią?
- Żyje. Trochę mnie kosztowało to zaklęcie, ale było warto. Nie pozwoliłbym jej umrzeć - uśmiechnąłem się słabo. Nagle Leigh-Anne rzuciła mi się na szyję i bardzo mocno przytuliła. Usłyszałem jej cichy szloch. Od razu ją objąłem.
- Dziękuję. Wszystkie ci dziękujemy. Jesteśmy dla siebie jak siostry. Nie wiem co by było, gdyby nie ty. Gdyby Jesy odeszła na zawsze.
Chwilę tak staliśmy, wtuleni w siebie, aż w końcu Leigh poszła do reszty. Z westchnięciem przyjemności wypiłem pół szklanki słodkiej, aromatycznej herbaty. Wziąłem się za kanapki. Dałem równo pokrojone ogórki na szynkę i pomidory na ser. I tak z sześciu kanapek została jedna.
Jesy's POV:
Czułam się jakbym dryfowała w powietrzu. Pomiędzy ciepłym, a zimnym powietrzem. Pomiędzy wszystkimi kolorami, w ciemności. A jednak wydawało się, że jest jasno.
Nagły błysk, oślepiający oczy.
Stałam na pięknej polance pośrodku lasu. Rozejrzałam się. Po prawej płynął maleńki strumyczek, wokoło były kwiaty. Miałam ochotę zrobić z nich wianek. Ruszyłam do nich, jednak coś mi nie dawało spokoju... Ktoś mnie obserwuje. Tak, czuję ten intensywny wzrok na sobie. Odwróciłam się nagle. Stała tam kobieta. Wytrzeszczyłam oczy. Ubrana w czarną suknie to samej ziemi i kawałek materiału wlókł się za nią. Podeszła bliżej. Nie... to nie jest kobieta. To dziewczyna. W moim wieku. Ciemne włosy spływały po jej ramionach. Pełne usta, ten sam nos, piwne oczy... Czy to możliwe?
- Tak, możliwe. - powiedziała dziewczyna, jakby czytając mi w myślach - Jestem tobą, Jesy.
Stałam jak wryta.
- Jestem z przyszłości. Wiesz... To, co chciałaś zrobić: wezwać wampira i dać się ugryść... Było niezłym pomysłem na śmierć... Tylko zapomniałaś, że masz przy sobie syna Tynatosa i Asklepiosa. Lecz nie w tym rzecz... Chciałam cię ostrzec. Przed wieloma rzeczami i osobami. Nie ufaj każdej napotkanej osobie. - Pff, nie jestem taka - już miałam to powiedzieć, ale Ja nie przestawałam mówić - Może się to źle skończyć. Po drugie... Pamiętaj, że twoje przyjaciółki i nowi przyjaciele martwią się o ciebie! Nie osądzaj ich tak szybko. - totalnie nie wiedziałam o co chodzi - Po trzecie... Najlepiej patrz przed siebie... W każdym sensie... - Ja z przyszłości zaczęła znikać, jak mgła - Nawet teraz... Nigdy się nie odwracaj, a będzie dobrze...
Zniknęłam Ja z przyszłości i zostałam Ja. Ja z teraźniejszości. Po prostu Ja.
Nigdy się nie odwracaj...
Nigdy się nie odwracaj...
Jak na złość samej sobie odwróciłam się, bo usłyszałam szelest. Rzeczywiście, nie był to dobry pomysł. Czyżbym sama sobie przepowiedziała przyszłość?
Stwór rzucił się na mnie.
Krzyknęłam.
Ból eksplodował we mnie. Po twarzy spłynęły łzy.
Ciemność... Spokój... Błoga ciemność.
Coś rzuciło mną o ścianę, a ja usłyszałam chrupnięcie kości. Jakaś moc mną rzucała.
Mam dość!
KIEDY TO SIĘ SKOŃCZY?!
Louis's POV:
Z drzemki wyrwał mnie krzyk. Podskoczyłem. Jesy poruszyła się. Z jej oczu lały się łzy.
- Jesy... Jesy! Co się dzieje?! Obudź się! Jesy!
*zaklęcie wymyślone ;D po przetłumaczeniu brzmi mniej więcej tak: "Wróć do świata żywych, nabierz energii. Uzdrawiam cię, niech życie wróci do ciebie"
ogólnie "waise heil" to zaklęcie uzdrawiające
N xx
-----------------------------------------------
Hejo!
Jestem ja, znowu, bo Nadia chyba umarła i nie odpisuje.
Ale na pewno Louis ją uratuje i coś Wam napisze :)
Za chwilę drugi rozdział, ten na razie komentujcie :)
Pa ;*
Harry's POV
Jesy zapłakana pobiegła do swojego pokoju. Ok, ja dalej nie rozumiem.
PRZECIEŻ ONA MOGŁA ZABIĆ LEIGH!
To jest jej przyjaciółka, co ona jej zrobiła?
- Harry, to nie tak - powiedziała Perrie
- To jak jest? Powiedz, jak?! - krzyknąłem
- Jak się dowiedzieliście, jest córką Zeusa, oraz jakiejś półbogini. Nikt jej nie zna. My myślimy, że przez to się tak przemienia. No więc, przejdźmy do przemiany, robi to, gdy spotka jakiegoś półboga, przy nas też się przemieniła... Obiecałyśmy, że razem to rozwiążemy... - powiedziała blondynka
- A więc to tak... - westchnąłem, czyli takie fajne pierwsze wrażenie. - Głowa mnie boli... - stwierdziłem.
Definitywnie jest coś nie tak.
- Wyczuwam złe, ale to bardzo złe, impulsy. - stwierdził Liam
Odwróciłem sięw stronę Perrie, w jej oczach zbierały się łzy.
- Przepraszam, kocham was - wyszeptała - JESY, NIE!
Dziewczyny poleciały do jej pokoju, a tam leżała brunetka, z raną od ugryzienia wampira
Louis's POV:
Nie zastanawiając się dłużej, pobiegłem wraz z dziewczynami. Słyszałem za sobą ciężkie kroki i dyszenie, pewnie Harry'ego. Oh, zapomniałem, jakież to męczące wbiec po schodach... Czujesz ten sarkazm? Ja też. Dobra, Louis skup się. Usłyszałem przed sobą chichot. To Perrie.
Cholera, przecież ty to słyszysz... Weź spadaj z mojej głowy!
Sam spadaj. Jeśli chcesz, to ochroń swoje myśli. Ja swojej mocy nie dam rady wyciszyć, geniuszu.
Skoncentrowałem się na tym, co działo się przede mną. Przepchnąłem się obok dziewczyn.
- Przesuńcie się! - krzyknąłem - Jade, zostaw ją.
- Przecież ona umiera! - wrzasnęła zrozpaczona dziewczyna, a z jej oczu zaczęły się wylewać coraz to większe ilości łez.
- No widzę, dlatego mówię, żebyś ją zostawiła i dała mi do niej podejść. - mówiłem ze spokojem. W takich sytuacjach nie można było panikować, szczególnie ja nie mogłem. Jeszcze źle rzucę czar... czy coś.
- Jade, zaufaj mu. On się na tym zna . - powiedział Niall z przekonaniem.
Dziewczyna ocierając łzy puściła nieprzytomną Jesy. Szybko klęknąłem koło brunetki. Zmarszczyłem brwi i zamknąłem oczy. Skupiłem się i umysłem zacząłem sprawdzać, najpierw aurę brunetki, a następnie jej ogólny stan. Niestety ciągłe odgłosy (szlochy, poruszania, ciche odgłosy) ciągle mi przeszkadzały.
- Możecie wyjść? - spojrzałem na nich wyczekująco. Chłopaki od razu spełnili moją prośbę, ale dziewczyny zostały. Westchnąłem - nie zamierzam jej zgwałcić lub zabić, tylko ocalić życie. Wasze ciągłe szlochy mi w tym przeszkadzają.
Wszystkie się zawahały.
- Marnujecie czas, już bym ją mógł uzdrowić. - Po tych słowach opuściły pokój - No Jesy, co ty narobiłaś...
Jeszcze raz zamknąłem oczy. Wyciągnąłem dłoń nad szyję, gdzie były dwie małe dziórki, z których ciągle sączyła się krew. Czułem jak umiera. Jak z każdą wylaną kroplą krwi odchodzi życie Jesy. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak źle.
- No co jest. Jesteś córką Zeusa!
Pomyślałem nad słowami, których muszę użyć do jej ożywiee...
- O Boże... Nie, nie, nie! Nie umrzesz, rozumiesz?! - bez zastanowienia sięgnąłem w głąb umysłu, tam gdzie znajdowała się bariera magii. Bez problemu jej użyłem i zacząłem recytować zaklęcia - Atra gulai un ilian ono un atra waise fra rauthr. Waise heil un ono ilian brugh tu jien* - zaklęcie powtórzyłem dwa razy. Wyczerpany opadłem na podłogę. Wytarłem pot z czoła i sapnąłem. Przyjrzałem się brunetce. Ale ze mnie idiota. Podniosłem ją i przeniosłem na łóżko. Mały ruch... Wstrzymałem oddech. Jesy leciutko poruszyła powiekami. Jej rany dzięki zaklęciu zniknęły, a ona sama zaczęła odzyskiwać siły.
Nagle zaburczało mi w brzuchu. Chwilę stałem przy dziewczynie, ale widząc brak ruchu cicho wyszedłem z pokoju i skierowałem się do kuchni. W dużym pokoju wszyscy do mnie doskoczyli.
- I co z nią?!
- Żyje?
- Uzdrowiłeś ją?!
- Co z tobą? Jesteś strasznie blady!
- Coś jej się stało? Nie dało jej się uratować?! NO MÓW!
- Wszystko z nią w porządku, ale jeśli nie dacie mi dojść do kuchni i czegoś zjeść to mnie będziecie musieli ratować. - w jednej chwili wszyscy zrobili mi miejsce.
- Zrobię ci coś, na przykład kanapki. Albo na co masz ochotę. - w drogę weszła mi Leigh.
- Dziękuję. Kanapki wystarczą. To jeśli jeszcze mogłabyś mi przynieść do pokoju Jesy. Jeszcze chwilę z nią posiedzę.
- Dobrze, nie ma problemu.
Poszedłem do sypialni brunetki. Przysunąłem sobie krzesło i usiadłem ciężko. Oczy zaczęły mi ciążyć, a głód się powiększać. Takie efekty uboczne stosowania magii. Nic takiego. Usłyszałem jak ktoś po cichu puka i wchodzi do pokoju.
- Proszę, tutaj masz kanapki. Nie wiedziałam z czym lubisz, dlatego zrobiłam kilka z szynką i kilka z serem. Tutaj masz jakby co ogórki i parę pomidorów. Zrobiłam ci jeszcze herbatę. - uśmiechnęła się przyjaźnie i dała mi napój.
- Dziękuję, Leigh, naprawdę.
- Nie ma sprawy. - spojrzała na Jesy - co z nią?
- Żyje. Trochę mnie kosztowało to zaklęcie, ale było warto. Nie pozwoliłbym jej umrzeć - uśmiechnąłem się słabo. Nagle Leigh-Anne rzuciła mi się na szyję i bardzo mocno przytuliła. Usłyszałem jej cichy szloch. Od razu ją objąłem.
- Dziękuję. Wszystkie ci dziękujemy. Jesteśmy dla siebie jak siostry. Nie wiem co by było, gdyby nie ty. Gdyby Jesy odeszła na zawsze.
Chwilę tak staliśmy, wtuleni w siebie, aż w końcu Leigh poszła do reszty. Z westchnięciem przyjemności wypiłem pół szklanki słodkiej, aromatycznej herbaty. Wziąłem się za kanapki. Dałem równo pokrojone ogórki na szynkę i pomidory na ser. I tak z sześciu kanapek została jedna.
Jesy's POV:
Czułam się jakbym dryfowała w powietrzu. Pomiędzy ciepłym, a zimnym powietrzem. Pomiędzy wszystkimi kolorami, w ciemności. A jednak wydawało się, że jest jasno.
Nagły błysk, oślepiający oczy.
Stałam na pięknej polance pośrodku lasu. Rozejrzałam się. Po prawej płynął maleńki strumyczek, wokoło były kwiaty. Miałam ochotę zrobić z nich wianek. Ruszyłam do nich, jednak coś mi nie dawało spokoju... Ktoś mnie obserwuje. Tak, czuję ten intensywny wzrok na sobie. Odwróciłam się nagle. Stała tam kobieta. Wytrzeszczyłam oczy. Ubrana w czarną suknie to samej ziemi i kawałek materiału wlókł się za nią. Podeszła bliżej. Nie... to nie jest kobieta. To dziewczyna. W moim wieku. Ciemne włosy spływały po jej ramionach. Pełne usta, ten sam nos, piwne oczy... Czy to możliwe?
- Tak, możliwe. - powiedziała dziewczyna, jakby czytając mi w myślach - Jestem tobą, Jesy.
Stałam jak wryta.
- Jestem z przyszłości. Wiesz... To, co chciałaś zrobić: wezwać wampira i dać się ugryść... Było niezłym pomysłem na śmierć... Tylko zapomniałaś, że masz przy sobie syna Tynatosa i Asklepiosa. Lecz nie w tym rzecz... Chciałam cię ostrzec. Przed wieloma rzeczami i osobami. Nie ufaj każdej napotkanej osobie. - Pff, nie jestem taka - już miałam to powiedzieć, ale Ja nie przestawałam mówić - Może się to źle skończyć. Po drugie... Pamiętaj, że twoje przyjaciółki i nowi przyjaciele martwią się o ciebie! Nie osądzaj ich tak szybko. - totalnie nie wiedziałam o co chodzi - Po trzecie... Najlepiej patrz przed siebie... W każdym sensie... - Ja z przyszłości zaczęła znikać, jak mgła - Nawet teraz... Nigdy się nie odwracaj, a będzie dobrze...
Zniknęłam Ja z przyszłości i zostałam Ja. Ja z teraźniejszości. Po prostu Ja.
Nigdy się nie odwracaj...
Nigdy się nie odwracaj...
Jak na złość samej sobie odwróciłam się, bo usłyszałam szelest. Rzeczywiście, nie był to dobry pomysł. Czyżbym sama sobie przepowiedziała przyszłość?
Stwór rzucił się na mnie.
Krzyknęłam.
Ból eksplodował we mnie. Po twarzy spłynęły łzy.
Ciemność... Spokój... Błoga ciemność.
Coś rzuciło mną o ścianę, a ja usłyszałam chrupnięcie kości. Jakaś moc mną rzucała.
Mam dość!
KIEDY TO SIĘ SKOŃCZY?!
Louis's POV:
Z drzemki wyrwał mnie krzyk. Podskoczyłem. Jesy poruszyła się. Z jej oczu lały się łzy.
- Jesy... Jesy! Co się dzieje?! Obudź się! Jesy!
*zaklęcie wymyślone ;D po przetłumaczeniu brzmi mniej więcej tak: "Wróć do świata żywych, nabierz energii. Uzdrawiam cię, niech życie wróci do ciebie"
ogólnie "waise heil" to zaklęcie uzdrawiające
N xx
-----------------------------------------------
Hejo!
Jestem ja, znowu, bo Nadia chyba umarła i nie odpisuje.
Ale na pewno Louis ją uratuje i coś Wam napisze :)
Za chwilę drugi rozdział, ten na razie komentujcie :)
Pa ;*
czwartek, 9 lipca 2015
1000 WEJŚĆ!
CZEŚĆ!
O MATKO KOCHANA, 1K WEJŚĆ!
To ff nawet nie ma miesiąca, ma dokładnie... 23 dni. WOW
KSJDHSKUFHSKFHIDKFFGHDFLS
FANGIRL
Btw to Nadia wróciła i napisała dla Was więcej.
Ja mówię pa, ponieważ idk co powiedzieć. Kocham Was :*
W sobotę dwa rozdziały, nie zapomnijcie zxfsdfsdfsvxc
ADLKCNDJCNAJLC!!!!!!!
PONAD 1000 WYŚWIETLEŃ!!!
KOCHAM WASS!
CHOLERA NIE WIEM CO NAPISAĆ SZALEJĘ!
aughtndocpsokcwjcn kdmncz
GAD DEMN DŻIZUSIE KOCHANY TEN BLOG NIE MA MIESIĄCA!!
Dziękuję wam cholernie cholernie cholernie za 1000 wbić na bloga... PONAD 1000!!
Tylko... jakbyście mogli komentować...? To bardzo nas motywuje do dalszego pisania... :)))
Tak btw chcemy dać coś od nas i w sobotę będą 2 rozdziały specjalnie dla was !! xxx
KOCHAM WAS!
Nadia ;*
sobota, 4 lipca 2015
-2-
"Przecież my tu nikogo nie znamy"
Jade's POV
Obudziłam się nagle, sama nie wiem dlaczego. Jesy jeszcze spała. Uśmiechnęłam się na widok brunetki, która przytula się do poduszki. Jak najciszej wstałam i poszłam do mojego pokoju. Wzięłam szybki prysznic i w ręczniku podeszłam do szafy. Co by tu ubrać? Wybrałam leginsy, białą luźną bluzkę, a we włosy dałam czerwoną bandandkę. Sprawdziłam która jest godzina.
- Siódma czterdzieści osiem... Ale wcześnie! - wyszeptałam. Pierwszy raz od długiego czasu wstałam o takiej porannej godzinie. Machnęłam jednak ręką i zeszłam do kuchni, żeby zrobić coś na śniadanie. Przygotowałam tosty. Zjadłam je bez pośpiechu. Gdy już miałam wrócić do siebie ktoś zadzwonił do drzwi.
- Co?
Zmarszczyłam brwi. Przecież nie znamy tu nikogo... Powoli podeszłam do drzwi, a przez wizjer zauważyłam 3 chłopaków. Otworzyłam drzwi i okazało się że jest ich 5-ciu. Masakra.
-Em... Cześć.. - Uśmiechnęłam się lekko.
- Hejka! Jesteście tu nowe, prawda? - spytał z uśmiechem jakiś brunet z lokami.
- Tak - mimo, że ich nie znam, to sprawiają wrażenie miłych.
Leigh-Anne's POV
Usłyszałam dzwonek. Co? Przecież my tu nikogo nie znamy. Wstałam i lekko się przeciągnęłam. Zeszłam po schodach lecz w połowie się zatrzymałam. Kurde! Tam było pięciu chłopaków! Wróciłam do pokoju, umyłam się i ubrałam w bluzkę z krótkim rękawkiem i legginsy. Potem byłam gotowa zejść na dół.
- Kto ma prawo budzić nas tak wcześnie?! - usłyszałam krzyk Jesy, gdy przechodziłam koło jej pokoju. Ona zawsze wstaje o dziesiątej, to było dla niej, na pewno, straszne przeżycie.
Zeszłam po schodach i zobaczyłam, że Jade siedzi z chłopakami w salonie i popijają herbatkę. Poszłam do nich, a co? Raz kozie śmierć! Nie, lepiej brzmi YOLO.
- Hej! - powiedziałam z uśmiechem.
- Cześć. - powiedzieli synchronicznie chłopcy.
Poczułam dziwne impulsy z ich strony. Zatrzymałam się. Chwila, chwila... czy oni...
- Tak, jesteśmy tacy jak wy. - powiedział loczek.
Nie, nie, nie, nie!
- Nie, tylko nie to. - zrobiłam wielkie oczy
Z przerażenia rzuciłam czar na chłopaków. Teraz nie widzą nic. Wydawali z siebie dziwne dźwięki, no ale cóż. Są zaskoczeni.
- Leigh! - krzyknęła Jade
Potem zobaczyłam koło mnie Jesy. Tylko tego brakowało...
- Jade, ona... - przełknęłam ślinę, a chłopcy już przejrzeli na oczy.
Jesy była na skraju wytrzymania. Czułam to. Do nas dołączyła Perrie, która zrobiła wielkie oczy. Wszystkie wiedziałyśmy, jak to może się skończyć, jeśli brunetka stąd nie pójdzie.
Krótko ścięty chłopak dotknął ręki Jesy. Pewnie jest synem boga medycyny i chce sprawdzić tętno dziewczyny, bo na pewno podskoczyło. Ale, nie, niech on tego nie robi.
- Liam! Zostaw ją! - krzyknęła Jade
Było już za późno...
Niall's POV
Ta Jade jest naprawdę bardzo fajna. Od razu się polubiliśmy. Nagle jednak zeszła na dół jakaś brunetka z kręconymi włosami.
- Tak, jesteśmy tacy jak wy. - Powiedział Harry.
- Nie, tylko nie to! - Oczy dziewczyny zrobiły się ogromne, a ja przez chwile nic nie widziałem. Co ona zrobiła?! Oślepiła nas?! Na szczęście po kilkunastu sekundach zaczęło do mnie wszystko powracać. Na początku widziałem niewyraźne kształty, lecz po chwili widziałem wszystko i wyraźnie. Teraz pojawiła się kolejna brunetka i jakaś blondynka... A! To ta z wczoraj, pamiętam ją! Jednak nie to przykuło moja uwagę. Oczy brunetki z prostymi włosami zaczęły robić się coraz ciemniejsze, a ona sama stała jak wryta. Chyba nie oddycha! Liam wyciągnął rękę i sprawdził jej puls. Jednak wraz z jego ruchami Jade, naprawdę przerażona, wrzasnęła
- Liam! Zostaw ją!
Oczy brunetki są już całe czarne, a źrenice od tęczówki oddziela jedynie srebrna obwódka.
co jest grane?
no i pięknie! usłyszałem głos. Ze zdziwieniem spojrzałem, najpierw na chłopaków (którzy są równie zdziwieni jak ja) a następnie na dziewczyny. Kto to powiedział?
Jednak brunetka się ruszyła. Jest wściekła. O matko. Co się dzieje?!
- Jesy! - krzyknęła Jade i podbiegła do dziewczyny. Była zrozpaczona.
- Nie! Jade, nie! - blond włosa od razu ruszyła za koleżanką i próbowała ją odciągnąć.
Jesy zaczęła cisnąć piorunami... Czyli ona...
Jest córką Zeusa.
Brunetka biegała w te i we wte. Po chwili zakryła oczy. Leigh rzuciła na nią czar.
Jesy złapała czarnowłosą za szyję i przybiła do ściany.
- Nic mi nie zrobisz. - powiedziała szorstkim głosem i rzuciła dziewczynę na podłogę.
Razem z Harrym podbiegliśmy do Jesy, by się uspokoiła, ale ona tylko walnęła nas piorunami.
Jezus, jaka moc.
Dobrze, że uderzenie nie było silne. Po chwili z loczkiem wstaliśmy.
- Jesy! Błagam odłącz się! - powiedziała Jade
Czekaj. Jak to odłączyć? Przecież ona...
Ona sobą nie kontroluje. - usłyszałem głos.
Blond włosa popatrzyła na mnie. To ona umie czytać w myślach.
Po chwili Jesy opadła na ziemię. Pobiegliśmy do niej. Ona wstała i zaczęła płakać. Nic z tego nie rozumiem.
Później ci wytłumaczę - powiedziała blondynka.
---------------------------------------------
Witajcie!
Znowu jestem tylko ja, bo Nadia jest u babci.
Kochana Nadiu, jeśli to czytasz.. JUŻ NIE ŻYJESZ.
A właśnie, czy ty w ogóle żyjesz, bo mi nie odpisujesz :/
Tak, czy inaczej, akcja się rozkręca i niedługo poznacie moce wszystkich bohaterów.
Mam nadzieję, że trochę się weźmiecie w garść i zaczniecie komentować rozdziały, bo nie ma prawie żadnych komentarzy.
Miłych wakacji ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)